Dzień 77. Problemy pierwszego świata

Zrobiłam dziś mnóstwo zdjęć.
Wszystkie "pracowe".
Gdy gniecie w dołku, ale nie wiesz kogo obarczyć.
Dokładnie rok temu, pierworodny zwołał rodzinną naradę. Jedną z wielu w ogóle. Kolejną na temat edukacji. Przedstawił nam wówczas swoją analizę - bardzo szczegółową i rozbudowaną - za i przeciw edukacji szkolnej i domowej.
Uczciwie podszedł do tematu. Obie formy miały wyrównaną liczbę 'za'
Jednym z punktów 'za' edukacją szkolną, było przejęcie przez inną osobę odpowiedzialności. Według wyjaśnień - nie każde dziecko jest w stanie dźwigać odpowiedzialność za swoją edukację (i nie każdy rodzic). 
Czasem odpowiedzialność przerasta dzieci. A dorosłych pcha do zachowań przemocowych w myśl zasady "Musisz, bo inaczej łeb mi urwą. Mnie rozliczą."
W szkole, to nauczyciel jest odpowiedzialny za to co dziecko zrealizuje. 
Oczywiście, dziecko może się nauczyć lub nie. Ale poziom rozliczenia pt.: niższa ocena nie jest niczym szczególnym. To nie są poważne konsekwencje.

W edukacji pozaszkolnej glejt odpowiedzialności podpisuję ja, rodzic. 
W naszym domu dzieci są współodpowiedzialne za swoją edukację.
Wszystko cacy...
Aż przychodzi dzień kryzysu. I kotłuje się we mnie milion myśli. I zaczynam żałować, że wchodzę z dziećmi w dyskusje, w argumenty, w uzasadnienia.
I nie powiem "rób bo ja tak każę, bo inaczej pała".

W ciągu 2,5 miesiąca moje dzieci przeczytały w całości lub w obfitych fragmentach Boską Komedię, Szekspira, poezję renesansu, Don Kichota, Moliera, Mikołaja Doświadczyńskiego, Guliwera, Crusoe, Kubusia Fatalistę, Woltera, poezje w części Krasickiego, Trembeckiego, Herberta, Asnyka, Norwida. Plus Pana Tadzia, całe Dziady, Świteziankę, Balladynę, Wertera, Kordiana, Konrada, Grażynę i nie pamiętam co jeszcze.
To jest ogrom. 
Są dorośli, którzy przez całe swoje życie nie przeczytali tylu książek, a edukacje literacką kończyli na brykach.

Chłopcy czytali to mówiąc, co czują. Opowiadając czy tekst bawi, czy niekoniecznie. 
Czytali chętnie, komentując.
Wolter jest super. Balladyna spoko. Kubuś Fatalista ciężki. Norwid tak. Mickiewicz też.
Czytali, jednocześnie czytając mi na głos fragmenty, które uznali z jakiegokolwiek powodu za ważne... a czasem były to powody na poziomie żartów 11latka...

Przeczytali do tego tysiące stron książek młodzieżowych... Szczygielskiego, Colfera, Kosika, Baccalario, Mulla...
Plus kilka innych rzeczy gdzieś podrzucanych i "rozmawianych"... Typu rozważania filozoficzne, wagonik, plus "zwykłe" książki przedmiotowe.

Patrzę na półkę na której stoją poustawiane książki. Przywieźliśmy tylko dwie walizki. 50 kilogramów. Sporo już zostało przeczytanych.
I wiem, jak niewiele z tego... dotkniętych było głębiej. Z ilu powstała notatka, praca. Ile poddano solidnej analizie.

Chłopcy nie potrafią tylu rzeczy. Nie potrafią pisać rozprawek, jak powinni. Nie wiedzą co to onomatopeja. Nie wymienią prawych dopływów Wisły.
I można śmieszkować, że część z tych rzeczy kompletnie w życiu im się nie przyda... ale ja nie mam pojęcia co im się przyda.  
I nie mam pojęcia, czy nie zachęcając ich bardziej by ogarniali środki stylistyczne, nie zamykam im jakiejś drogi. 
Czuję, że nie potrafię. Mnie cieszy to, że czytają. I chyba mam blokadę, której nie umiem przeskoczyć, by analizować głębiej niż to robimy...

Najzwyczajniej dziś poczułam, że chciałabym pozbyć się odpowiedzialności. 
- Mamo, powiedziałaś, że masz doła. Na podwórku jest cieplutko. Wyjdź. idź na plażę. Stań. Pooddychaj. Nie musisz nic robić. 

2 komentarze

  1. Chciałbym unikając banałów ale się nie da. Funkcjonujecie w małej grupie. Szczególnie Twoja praca z chłopcami jest intensywna, z bardzo krótkimi przerwami. Z tego powodu łatwo o dołek, a nawet solidny dół. W domu podrzuciłabyś wnuki do dziadków, a sama zresetowałabyś zmęczenie i emocje czymkolwiek, od spektaklu w "Jaraczu' zaczynając. W Denio pozostaje długi spacer z Figą. Możesz do niej wygadać się bez przeszkód, co najwyżej zaskomli lub szczeknie. zz

    OdpowiedzUsuń

*