Dzień 53. Zwyczajności

Późno zorientowałam się, że jednak jest sobota a nie piątek. Niby czemu piątek miałby występować dwa razy pod rząd...?
Dzień upłynął między zwyczajnościami.
Spacery w stałym rytmie, wyznaczanym pojemnością psiego pęcherza oraz własną dbałością o dobrostan.
Rowery u tych, którzy postanowili podbić statystyki pokonanych kilometrów.
Trochę nawet się uczyliśmy. Trochę czytaliśmy. W środku dnia połowa ekipy nawet poszła na drzemkę, dla zdrowotności.
A na obiad były racuchy.
Lubię. 
Jedno z tych dań, które regularnie pojawiają się na moim talerzu. 
Najlepiej, jeśli do kęsu gorącego racucha, dodam łyk zimnego mleka. Takiego świeżego, które pozostawia lekki film na podniebieniu... 
Oczywiście najlepsze racuchy robi babcia Iwonka, czyli moja mama. Ale moje też są niezłe. Wszystko za sprawą dodanego doń serca oraz kilku łyżek...
;-)
Grudzień sprzyja refleksji, rozmowom na poważne tematy.
- Może porozmawiamy dziś o życiu? Lubię takie rozmowy. Kiedyś na przykład gdy tak rozmawialiśmy, tata opowiedział mi jak działa spawarka.
I tak spędziliśmy razem kolejny wieczór. Najpierw zadając sobie zagadki i grając w kalambury. A potem rozmawiając o tym co było, o planach na przyszłość. Tłocząc się na trzyosobowej sofie czterema ciałami, z poplątanymi kończynami, kocykami, korpusami... :-)


0 komentarze:

Prześlij komentarz

*