Dzień 52. Wir

Będąc in-tacz ze światem (czyli w kontakcie online ze znajomymi), chcąc nie chcąc obserwuję rozpędzający się, przedświąteczny wir. Jeszcze chwila, jeszcze moment a maszyna znowu zacznie wytracać prędkość. Ale dopóki nie zabłyśnie pierwsza gwiazdka... 
Reklamy, banery, piosenki w klimacie. Podziwiałam pierniki, potem widziałam notatki o prezentach, zakupach, szykowaniu domu. Mogłam obejrzeć piękne choinki, stroiki, świece. Widziałam tytuły gazet "spędź czas z rodziną" oraz "zrób detox od sprzętu". Pośrednio towarzyszyłam w wigiliach organizowanych z pracy oraz w gronie znajomych (modne w tym roku są stroje jak z filmu Głupi i Głupszy - sweterki z reniferem, bałwanem lub ze wzorem skandynawskim). 

Aktualna fala to życzenia. Zaraz dotrzemy do relacji o poziomie świątecznego przejedzenia, paniki czy uda się wbić w sylwestrową kieckę, satysfakcji z prezentów, szału noworocznego oraz postanowień "od pierwszego jestem lepszą wersją samego siebie".

Jednak nim styczeń nastanie... pozwalam sobie dołączyć, tak jak umiem i czuję, do świątecznej atmosfery, ponieważ...

"Grudzień bywa miły, gdy gnają między ludźmi życzenia tego, co najlepsze. Dla mnie ten czas, to tylko kolejne dni w kalendarzu, ale wiedząc, że dla wielu z Was jest to czas szczególny - dołączam do "fali dobra".
Oby słowa, życzenia i obietnice stały się realnością.
Nie tylko od święta.
"
We wspomnieniach noszę święta w rodzinnym domu, choć nie były nigdy klasyczne. Im jestem starsza tym dobitniej dostrzegam, jak wiele w rodzinnym domu było nie-standardów.
Skupiwszy się teraz jedynie na temacie świąt... bez pierogów, a z naleśnikami. Najlepszymi! Rybą po grecku bez marchewki za to z tym, co zwie się tajemnicą szefowej. Śledziami (wprawdzie doceniłam je dopiero będąc dorosłą) szykowanymi na karmelu. A co ważniejsze... tym wszystkim robionym razem. I choć mama, jako głównodowodząca w kuchni, miała prawo być najbardziej zmęczona... to widziałam obok niej tatę, siekającego, obierającego, szykującego. Sama też chwytałam za nożyk by zmagać się z sałatkowym kiszonym ogórkiem lub jajkiem... (ale bądźmy szczerzy, jako dziecko marzyłam by unikać pracy;-)
Coś, co obecnie jest popularniejsze - acz wciąż nie jest normą - było w moim rodzinnym domu.
Święta jako czas spotkania z rodziną, na które szykowaliśmy się na miarę swoich możliwości ale przede wszystkim razem.

Czasami... święta spędzaliśmy poza domem. Jechaliśmy gdzieś, gdzie spędzaliśmy miło czas bez gotowania, sprzątania, wiru. 
Święta w Zalesiu. Te, podczas których pierwszy raz zagrałam w szachy. A babcia w swoim pokoju miała małą sztuczną choineczkę z prawdziwymi świeczkami na metalowo błyszczących klamerkach.
Albo te kolejne. Gdy czytałam Sienkiewicza. Gdy poczułam co oznacza prąd zaciskający dłoń. Gdy mróz szczypał nos. Gdy pradziadek zaśmiewał się do łez.
Święta w restauracji, tej w naszym rodzinnym mieście... i w tej oddalonej o kilkaset kilometrów od domu.
Gdy nikt nie musiał a mógł.

Moje dzieci mają za sobą różne modele świąt. 
Nie odebrałam im szansy poznania Mikołaja, czekania na pierwszą gwiazdkę... choć owszem, niespecjalnie angażowałam się w utrzymanie mitu.

Były lata, w trakcie których goście pojawiali się u nas lub gdy my odwiedzaliśmy rodzinę.
Były takie grudniowe tygodnie jak teraz, gdy jesteśmy poza krajem.
Były lata, gdy w naszym domu pachniała świeża jodła. I takie, gdy stał stroik. I takie, gdy nie pojawiało się nic.
Był stół z liczbą nakryć bliską dwóch dziesiątek. Jak również taki, przy którym zjedliśmy zwykłą kolacje.
Jeden wigilijny wieczór spędziliśmy w barcelońskiej fabryce czekolady. Inny w słowackiej restauracji. 
Raz ciągnęliśmy losy, wyznaczając kto komu kupi prezent. Innym razem poszliśmy na żywioł. Był rok, podczas którego prezenty dawaliśmy sobie na raty, przez cały grudzień. Był taki, gdy podarków nie było w zasadzie wcale.
Doświadczaliśmy różnorodności, szukając własnej drogi. Rozmawialiśmy z dziećmi pytając o to co dla nich ważne. Mówiliśmy im o naszych priorytetach.

O tym, że lubimy prezenty... wówczas gdy sami stworzymy okazję by się nimi obdarować. Gdy przemyślimy co, komu. Pamiętając też o prozie 'za ile'.
O tym, że lubimy smaczne jedzenie... o ile nie przejadamy się (co niezdrowe), nie marnujemy produktów (co nieetycznie i nieekonomiczne).
O tym, że lubimy spędzać razem czas... każdego dnia. Nie tylko od święta.
O tym, że święta mogą być ważne dla niektórych osób... dla takich jak my, to zwykłe dni. Dobrze jest znaleźć nić porozumienia, by każdy mógł ze swoją wizją czuć się komfortowo.
---
Z okazji świąt dokonaliśmy dziś zakupu tablicy do suchościeralnych mazaków, która to tablica została figlarnie zawieszona na ścianie, tworząc dzieło sztuki współczesnej. 
Tytuł "dom"
Czerwony dach niechaj symbolizuje pełne ciepła emocje, biegnące ku górze, unoszące... Z boku pozostawiony fragment czerwonej nici symbolizuje te emocje, które uciekają... sprawiając, że dom jest daleki od idylli, a przez to autentyczniejszy.
Pozornie sztywna, czworoboczna rama okala przestrzeń, którą każdy może wypełnić.
Całość osadzona na silnych fundamentach. Obok miejsce by tworzyć kolejne przestrzenie...
Konstrukcja mobilna, umożliwiająca przeniesienie w inne miejsce... Ponieważ dom jest tam, gdzie my.
...jako przedświąteczny posiłek, zjedliśmy dwie paczki popcornu oglądając wspólnie film. Śmieszny tak bardzo, że aż głupi. Tak głupi, że aż śmieszny.
A na koniec napiszę jeszcze i tutaj - wszystkiego najlepszego, Mamuś, w dniu urodzin <3

0 komentarze:

Prześlij komentarz

*