Dzień 8. Jasny gwint!

 
Byliśmy przygotowani.
Byliśmy sprytni i przewidujący.
Patrzyliśmy w dal, przewidując pewne kwestie...
Przyjechaliśmy z dodatkowymi, silnymi żarówkami oraz lampką, ponieważ wiedzieliśmy, że tu oświetlenie bywa traktowane oszczędniej niż wynoszą nasze potrzeby.

Na przykład w pokoju dzieci jest jeden blady kinkiet na ścianie, dający światło na poziomie świeczki zapachowej. Przywieziona lampka od razu zasiliła więc to pomieszczenie.

W swej dalekowzroczności nie przewidzieliśmy jednak, że w dziennym pokoju, lampki zamocowane będą na wysokości czterech metrów nad podłogą, w miejscu do którego można dostać się jedynie po drabinie. Kto wie... może wówczas przyjechalibyśmy również z drabiną?
Nie przewidzieliśmy także, że druga lampka doświetlająca tę część domu, posiada wymyślną i fikuśną mikro-cienką-dziwną żaróweczkę. Nietypowa, ale silna. Nieekonomiczna, ale umożliwiająca wieczorną pracę... W swej fikuśności najwyraźniej też krótką żywotność, ponieważ właściciel mieszkania zamontował funkel-nówkę drugiego dnia naszego pobytu... A wczoraj wieczorem - buch! - padła z gromkim wystrzałem.

Jasny gwint!
Przepaliła się żarówka.

W pobliskim magazynie samoobsługowym żarówek brak. Zatem misja - wyprawa do miasteczka oraz wizyta w sklepie elektro. Po porannych aktywnościach i zleceniu zadań młodzieży, ruszyliśmy rowerami po światło. Oczywiście! Znowu wykazaliśmy się sprytem! Wiedząc, że w porze obiadu lokalne sklepy zamykane są na sjestę nawet gdy nie ma upałów, zaplanowaliśmy porę wyprawy tak, by uniknąć całowania przysłowiowej klamki.
Sklep zlokalizowany "gdzieś w centrum, więc znajdziemy". Zamiast mapy, lokalizacji GPS czy choćby konkretnego adresu, wzięliśmy termosik z kawą. Podczas wyprawy są bowiem pewne priorytety.
Najpierw przejazd do punktu widokowego u podnóża Montgó. Podobno siedząc wystarczająco długo na ławeczce można zobaczyć dwa gatunki delfinów i wieloryba...
 My zobaczyliśmy fale...
A po wypiciu kawy w miłych okolicznościach przyrody, ruszyliśmy kluczyć po uliczkach miasteczka. Z nadzieją na przygodę lingwistyczną, na anegdotkę o tym, jak te oprawki do żarówek po hiszpańsku, bez translatora... Znaleźliśmy sporo ciekawych miejsc, które wymagają oddzielnej wyprawy celem głębszej eksploracji niż szybki rekonesans.

Sklep z lampami i gadżetami elektro też znaleźliśmy. W jednym sklepie drzwi były zamknięte, osłonięte dodatkowo roletą, sugerując, że nie tylko dziś nie kupimy po cośmy przybyli. W drugim wszystko było ąę i posiadało metki mające uzasadnić cenę godną kalifa. Trzeci magazyn powitał nas bogactwem produktów ustawionych nie tylko na regałach ale i w przejściach między nimi. Kusiła mnie sztuczna choinka w fioletowym kolorze... 
 
Ostatecznie dokonaliśmy zakupu gadżetów oświetleniowych oraz kilku nadprogramowych rzeczy, wypełniając niemal całkowicie 20 litrowy plecak produktami z Catay.

Sufit pokoju dziennego wzbogacił się o dwa nowe punkty świetlne. Energooszczędne i jasne żarówki halogenowe zwisające z antresoli. Kwintesencja smaku. Dizajn godny prezentacji w magazynach kreujących trendy w wystroju wnętrz...
Tak, wypadałoby po tylu słowach dotrzeć do jakiejś magicznej puenty, która wynagrodzi potencjalnym czytelnikom lekturę... A tu jedyne co przychodzi do głowy, to stwierdzenie, że najzwyczajniej napawam się radością wynikającą z jasności...
Podczas gdy najmłodszym ciemności najwyraźniej w niczym nie przeszkadzają...

0 komentarze:

Prześlij komentarz

*