Dzień 2.

Ambitnie.
Ale tak sobie obiecałam. Złożyłam przysięgę niedoszłego zucha, że wrócę do biegania. Wrócę, gdyż uwielbiam to oraz czyni mnie to lepszym człekiem, ponieważ wybiegana jestem szczęśliwsza i łagodniejsza w obyciu.
Wprawdzie z powodów A, B oraz C przestałam... Skutkiem czego urosłam tu i ówdzie w gabarycie, zmniejszając jednocześnie kondycję oraz wpędzając się w nastroje depresyjne.
Dość, że teraz pobiegłam.
Kto biegał ten wie, że oznacza to powrót do niezwykłego cierpienia. Nagle każdy kilometr jest trudny, męcząco wolny i ciężki. Gdzie ta lekkość gazeli? Gdzie kłus? Gdzie rączość?
Jednakże - obiecałam. Plan zrealizowałam. Pobiegłam. Okey.... poszurałam sapiąc jak parowóz. Uczyniłam to raz, a jak wiadomo to jeszcze dalekie od hasła "wróciłam do biegania"
Było ciężko, dlatego nie ma zdjęcia z wizerunkiem zziajanej facjaty, ale landszaft który mijałam sunąc po plaży:


A że człowiek to nie tylko fizis, ale i duszę ma wrażliwą, gdyż estetą jest i artystą... To zdjęcie numer dwa przedstawia poranny koncert w wykonaniu młodszego.


0 komentarze:

Prześlij komentarz

*